I stworzył Bóg świat bez zła

Świat bez zła

Jak może wyglądać świat bez zła? | Grafika: Abaren Simaris

To nie jest początek opowiadania. Zacznij tutaj.

– Ludzie byli wspaniali i przerażający jednocześnie. A Bóg cały czas ich obserwował ze swojego złocistego tronu. Był zachwycony ich dobrem i zasmucony złem. Bo musicie wiedzieć, że żaden człowiek nie był do końca czysty, pozbawiony grzechu. Nikt nie był także do końca zły, tak więc można powiedzieć, że równowaga obu pierwiastków nie została nigdy zachwiana. Jednak Bóg był rozżalony niedoskonałością rodzaju ludzkiego. Postanowił zmienić panujący stan rzeczy, więc objawił się pewnemu pobożnemu mężczyźnie. Przekazał mu swoje prawa i wysłał między ludzi, by nauczał. Przez jakiś czas było dobrze. Ale tylko przez jakiś czas, potem wszystko znów zaczęło szwankować.

– I co wtedy zrobił bóg?

– Wówczas to zlitował się nad ludźmi i sam zszedł na ziemię w ciele człowieka zrodzonego z łona prawdziwej, ludzkiej matki. I nauczał tych samych praw, które wcześniej wręczył prorokowi. Miał wielu uczniów, ale pojawili się wśród nich zdrajcy i bluźniercy. Wydali Boga na tortury i śmierć na krzyżu – wypowiadając te słowa, ojciec Esteban wskazał wiszący nad głowami sióstr krzyż. – Bóg kochał ludzi, więc przyjął zadaną mu mękę jako sposób na odpuszczenie win – tak jego ciemiężycieli, jak i wszystkich innych. Krzyż wiszący nad naszymi głowami jest symbolem upamiętniającym tamte wydarzenia.

– To znaczy, że bóg pozwolił się zabić?

– Tak.

– Ale dlaczego?

– Dlatego, by ludzie zrozumieli, jak bardzo ich kocha i że wybacza nawet najcięższe grzechy.

Rara i Ruru wydawały się wstrząśnięte opowieścią. Być może Bóg właśnie docierał do ich serc.

– I dlatego na świecie nie ma już wojen i cierpienia – podsumowała Ruru stanowczo. Uśmiechnęła się do siostry.

Ksiądz jednak nie podzielał entuzjazmu dziewczyny. Bez ogródek wyprowadził ją z błędu.

– Niestety, moja droga, cierpienie i śmierć Boga nie wystarczyły.

– Jak to? – zdziwiła się Rara. – Gdyby ktoś oddał za mnie życie, pozwolił się torturować... nigdy nie zrobiłabym więcej nic złego. Robiłabym wszystko, co każą rodzice, nie złamałabym żadnego prawa, nawet przepisów ruchu drogowego. Już nigdy nie złamię.

– Ech, dziewczynki. Musicie zrozumieć, że kiedyś ludzie byli inni. Tacy jak ja.

– Rodzili się w pojedynkę – powiedziała cicho Ruru. Ojciec Esteban zaczynał już rozróżniać siostry.

– Dokładnie. Niespełna dwa tysiące lat po śmierci Boga stworzyli cywilizację, która nie tylko uniemożliwiała przestrzeganie boskich nakazów, ona wręcz z nimi walczyła. Powstało imperium obejmujące całą Ziemię, imperium dźwięku i światła, nieustannie przepływających pieniędzy i łez umierającej z wolna planety. Zanim jednak doszło do najgorszego, Bóg znowu zszedł ze swojego tronu i wmieszał się między ludzi. Tym razem sam chciał pobierać nauki. Wiedział, że wszelkie wysiłki spełzną na niczym, jeśli nie pozna ludzi lepiej, niż znał ich do tej pory. Wędrował więc po świecie niewidzialny i niemy, i słuchał serc. Pewnego dnia spotkał człowieka, który siedział sobie jakby nigdy nic pod drzewem. Był to mnich, który opuścił klasztor, by zgłębiać ludzką naturę bez niedorzecznych nakazów społeczności klasztornej. Został żebrakiem i całe dnie pogrążony w medytacji wędrował po rozległych krainach ludzkiej cywilizacji. Jego postać emanowała niebywałym światłem. Bóg usiadł obok i zajrzał w serce tego człowieka. Ujrzał czystość, jakiej dotąd bezskutecznie poszukiwał. Odtąd towarzyszył świętemu przez następne pięćdziesiąt lat, aż tamten umarł. Przez cały czas Bóg słuchał jego nauk. Później słuchał jego uczniów, a potem ich uczniów. Pobierał nauki przez kilka pokoleń, aż uznał siebie za prawdziwie równego ludziom. Choć tak naprawdę dowiedział się tylko jednej rzeczy: ludzie najbardziej lubią nauczać się sami. Żaden mistrz czy guru, żadni święci, mądrzy zakonnicy czy nawet głowy kościołów nie mogły wykorzenić z ludzkich serc zła, gdyż zawsze pozostawało w nich ziarno, z którego wyrastały nowe chwasty. To samotność pchała człowieka na drogę destrukcji i ponaglała do coraz szybszego biegu.

– Samotność?

– Tak. Oto przyczyna wszelkiego zła, które kiedyś panowało na Ziemi.

Ruru nagle doznała olśnienia.

– Bóg sprawił – prawie wykrzyknęła – że wszyscy ludzie rodzą się parami. Żeby nigdy nie czuli się samotni.

– Zgadza się – ucieszył się ojciec Esteban. – Bóg uświadomił sobie nasz strach przed samotnością i potrzebę jego wyeliminowania. Ponieważ to strach jest źródłem. Z niego rodzi się nienawiść, zazdrość i zachłanność. Gdy strach zniknął, ludzie mogli zacząć żyć w spokoju i tworzyć piękne rzeczy.

– Ale pan nie ma brata, ojcze.

Ksiądz skrzywił się nieco, słysząc tak dziwnie skonstruowane zdanie. Jednak nie jego składnia, lecz znaczenie wywoływało smutek. Esteban był samotny i wiedział o tym, choć starał się zawsze myśleć o czym innym. O Bogu na przykład.

– Bóg jest ze mną – powiedział. – Nigdy mnie nie opuszcza. A ja nie opuszczam jego.

– Ale nie może pan trzymać go za rękę, ojcze. Prawda?

– Nie, nie mogę.

– I nie może pan go zobaczyć, porozmawiać z nim.

– Porozmawiać – szepnął ksiądz, lecz zaraz dodał silnym głosem – Rozmawiać mogę. Robię to codziennie.

– Naprawdę?

– To wspaniale. A my możemy też porozmawiać z bogiem?

– Oczywiście, dziewczynki.

– Gdzie on jest? – obie siostry zaczęły się rozglądać.

– Może go pan zawołać, ojcze?

– On cały czas tu jest.

– Gdzie?

Ojciec Esteban przyłożył dłoń do piersi.

– Tutaj.

– Znaczy, w ojcu?

– W moim sercu. On jest w sercu każdego człowieka, tylko ludzie nie słuchają już jego głosu.

Rara i Ruru przyjrzały się księdzu uważnie. Zrobiło im się go żal. Samotność otulała go szczelnym kokonem. Być może nawet postradał zmysły i dlatego wygaduje takie dziwne rzeczy. Rara nigdy nie słyszała w sobie głosów, natomiast Ruru uważała, że gdy coś słyszy, to są jej własne myśli. Obie z kolei brały udział w wykładach na temat chorób psychicznych, jakie dotykały czasem ludzi. Słyszenie głosów było jednym z objawów.

– Chyba musimy już iść – powiedziała niepewnie jedna z sióstr, ojciec Esteban znów nie wiedział która.

– Dziękujemy za opowieść. Zrobiło się ciemno, nasi mężowie będą się niepokoić.

– Właśnie. Do widzenia, ojcze.

Kobiety wycofały się pospiesznie z zapomnianego przez ludzkość kościoła. Olbrzymie drzwi skrzypnęły za nimi, jakby opłakując utracone życie drzew, z których zostały zrobione. Wiatr tańczył wokół samotnej wieży, na której od dawna nie było już dzwonu.

– Do widzenia – powiedział Esteban.

Wiedział, że nigdy więcej nie zobaczy sióstr. Nie miał im za złe wątpliwości. Pewnie gdyby miał brata bliźniaka, z którym mógłby dzielić życie, również nie wierzyłby w Boga. Nie potrzebowałby Go.

Z drugiej zaś strony, Bóg prawdopodobnie nie potrzebował ludzkiej wiary. Kiedyś Esteban myślał, że ateizm to największy i najcięższy z możliwych grzechów. Jednak skoro Bóg stworzył ludzi takimi, jakimi są, to jak można ich czyny nazywać grzechem? Wszak wszystkie są częścią boskiego planu. Także współczesna mentalność i, co tu ukrywać, bezbożność.

A samotność... nie ma już samotności. Z wyjątkiem tego jednego serca, które biło w piersi Estebana.

Stary ksiądz proboszcz przyklęknął pod krzyżem i odmówił modlitwę. Potem poszedł na tył kościoła, do małego pokoiku, w którym mieszkał, i położył się spać. Jak zwykle przyśnił mu się brat bliźniak, którego nigdy nie miał.

***

Bóg siedział na ołtarzu ze skrzyżowanymi nogami. Dłonie opierał na kolanach. Jego wzrok podążał za starym mężczyzną. Cierpienie ostatniego sługi bożego ciążyło niczym głaz na sercu Stwórcy. Tym bardziej że samotność doskwierała i Jemu. A przecież mieszkał z Estebanem od ponad czterdziestu lat.

Spodobało się? Będę szczęśliwy, jeśli podzielisz się w mediach:

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej Bloga o sztuce.

Kategorie: Opowiadania