Ostatnia droga samobójcy, cz. 1

Ostatnia droga samobójcy

Poczucie winy po śmierci samobójczej | Grafika: Abaren Simaris

"Przeszłość nigdy nie odchodzi" – słowa, które Alistair Payne napisał na ścianie swojej celi chwilę przed popełnieniem samobójstwa.

Alistair był wysokim, chudym mężczyzną o łysiejącej głowie. Leżał sobie cichutko w jednym z pomieszczeń szpitala dla osób niezrównoważonych psychicznie. Otaczające go ściany były śnieżnobiałe, gładkie niczym hartowana stal. Zimne i bezduszne. Od momentu zamieszkania Alistair’a w szpitalu, ani razu nie zwróciły na niego uwagi, co wołało o pomstę do nieba.

Jak już zauważyliśmy, Alistair leżał sobie spokojny jak nigdy dotąd. Ów spokój wynikał zapewne z faktu, iż mężczyzna był martwy. Nawet mało wprawne oko potrafiłoby bez trudu rozeznać się w sytuacji, choćby po całkowitym bezruchu alistair’owego ciała i okalającej je kałuży krwi. Ta ostatnia znajdowała się również na ścianach, które chyba nie czuły się dobrze ze szkarłatem ludzkiego piętna na obliczu. Nie zdradzały jednak żadnych emocji. Jak zwykle zresztą.

Jeszcze wczoraj Alistair był całkiem żywy. A przynajmniej na tyle, na ile można to powiedzieć o osobie pochłoniętej przez szaleństwo. Brał udział w terapii, posłusznie przyjmował leki, jadł posiłki – choć trzeba przyznać, że robił to wszystko bez entuzjazmu.

Jedynie spacery po ogrodzie wytrącały go z całodziennej apatii. Cienie rozłożystych drzew oraz wonne pieśni ukwieconych krzewów przyciągały Alistaira i uspokajały brzęczące w jego głowie myśli. Na krótkie chwile pojawiał się spokój.

Wczoraj, zmęczony długim spacerem, Alistair usiadł na świeżo przywiezionej do ogrodu ziemi, równiutko rozgrabionej w miejscu, gdzie miał powstać nowy klomb czy coś takiego. Ziemia była pulchna i chłodna w dotyku. Podobała się Alistair’owi. Rył w niej dłońmi, dłubał palcami, parę razy nawet podrzucił w niebo.

W jego dłoni znalazł się nagle kamyk. Krzemień! – krzyknął Alistair, ale nie na głos, jedynie w duchu. Obracał znalezisko w palcach i gładził z perwersyjną wręcz dokładnością. Jedna z krawędzi była ostra jak nóż. Coś w tym stylu mogło być używane przez ludzi pierwotnych do obdzierania zwierząt ze skóry. Albo do innych ciekawych zajęć.

Alistair schował kamień.

– Mój wielki nóż – pomyślał. – Mój, mój, tylko mój.

Tak było wczoraj. Teraz Alistair stał nieruchomo, zapatrzony w martwe ciało. Swoje ciało. Pokój, w którym przebywał, zupełnie go ignorował, ale Alistair był do takiego stanu rzeczy przyzwyczajony. Napawał się więc swoim zwycięstwem i zdobytą nagrodą – ciszą.

Wszelkie dźwięki umilkły w chwili śmierci, tak spokojnej, kojącej nerwy, błogiej... Alistair pomyślał o bólu, który musiał przecież przepłynąć kanałami nerwów przez gnijące teraz mięso. Dlaczego go nie pamiętał? Spoglądał kolejno na każde rozcięcie skóry i zastygłe strumyczki krwi, będące jeszcze minutę temu bystrymi strumieniami, zdradzieckimi nurtami wiodącymi w rozpacz i szaleństwo. Teraz były tylko smugami czerwonej farby, choć to może niezbyt trafne porównanie.

Nagle otworzyły się drzwi. To przybył pielęgniarz, niosąc dobrą nowinę wieczornego posiłku. Nie przekroczył jednak progu. Ujrzawszy martwe ciało, zatrzymał się w pół kroku. Alistair obserwował przerażenie na twarzy młodego człowieka.

Kilka minut później w celi zrobiło się tłoczno. Przybiegł nawet Wazelinowy Ludek, jeden z psychiatrów pracujących w klinice. Naprawdę nazywał się Victor Solano, ale pacjenci wymyślili dlań odpowiedni pseudonim. Wszak smarował wazeliną na wszystkie strony, aby przekonywać podopiecznych do swojej psychologicznej prawdy. Żaden pacjent nie wierzył w jego słowa, jednocześnie podsycając w sobie przekonanie o tym, iż doktor sam nie ma pojęcia, o czym mówi podczas terapii.

Za plecami Wazelinowego Ludka pojawiła się głowa naczelnika kliniki, starego grubasa o świńskich oczkach i wiecznym wyrazie twarzy przypominającym wszystkim, że są od niego gorsi. Ot, taki typ człowieka. Nie będziemy zatem tracić na niego więcej uwagi.

Przez wszechobecną ciszę przebiły się rozbiegane myśli pielęgniarzy sprzątających doczesne szczątki Alistaira. Zastanawiali się nad przyczyną całej tej krwawej łaźni i jedyne, co przychodziło im do głowy, to szaleństwo. Bo któż mógłby popełnić samobójstwo? Tylko wariat.

Oni nigdy by nie zrozumieli, pomyślał Alistair, ostatni raz patrząc na swoje ciało znikające w czeluściach plastikowego worka. Nie rozumieją, próbował się pocieszać, gdyż nie poczuli nigdy smrodu szaleństwa we własnych trzewiach.

Alistair zamarł (ciekawe określenie, zważywszy na jego stan). Nagle panująca wokół cisza została rozbita w drobny mak i cały świat wrócił do normy. Jeśli można to nazwać normą.

Alistair podpłynął (tak, podpłynął – duchowi raczej trudno jest chodzić) do okna i zobaczył ogród pogrążony w półmroku. Słyszał szum drzew i śpiew ptaków. Woda w fontannie szemrała cichutko, odjeżdżający samochód warczał niczym dziki pies.

– Dobry wieczór, panie Payne – ktoś powiedział zwyczajnie niczym pracownik jakiegoś przykrego dla obywateli urzędu publicznego.
Alistair rozejrzał się. Obok niego stał wysoki mężczyzna. Na oko miał z trzydzieści lat. Ubrany był w biały garnitur z błękitnymi zdobieniami na mankietach.

– K... kim pan jest? – Alistair nie spodziewał się spotkać po śmierci kogokolwiek. Liczył raczej na samotne rozpływanie się w przestrzeni kosmicznej i stopniowe zanikanie wszelkich oznak świadomości. Miał nadzieję na nicość, marzył o niej. Co więcej, uważał, że to jedyny sposób na wybawienie od przeszłości. Od winy i bólu, którego był sprawcą.

Tymczasem spotykał tego oto człowieka wyglądającego na skrzyżowanie prawnika z gejowską gwiazdą filmów pornograficznych.

– Jestem pańskim przewodnikiem.

Alistair milczał.

– Widzę po pańskiej minie, że jest pan zaskoczony. To zrozumiałe.

– Czego pan chce? – zapytał Alistair po kolejnej chwili milczenia.

– Jak powiedziałem, jestem pańskim przewodnikiem. Przewodnikiem duchowym – nieznajomy uniósł palec, by podkreślić wagę swojego stwierdzenia. – Moim zadaniem jest powitać pana i wprowadzić w nową rzeczywistość. W normalnych warunkach, to znaczy śmierci osiągniętej drogą naturalną, spotkalibyśmy się dopiero po tamtej stronie. W przypadku zejść... powiedzmy, niekonwencjonalnych należy wyjść zmarłemu naprzeciw.

– Po co?

– Inaczej mógłby się zgubić.

Alistair znowu nic nie odpowiedział. To wszystko nie tak miało wyglądać, myślał. Wszystko nie tak. W końcu powiedział:

– Dziękuję bardzo za pański trud, ale mam inne plany.

– Nie ma pan – stwierdził twardo nieznajomy.

– Nie może mnie pan do niczego zmusić – wykrzyknął Alistair.

– Mogę – odparł tamten lodowatym głosem. Cała uprzejmość znikła, jakby nigdy jej nie było.

Alistair rzucił się do tyłu, przez ścianę. Nowy sposób poruszania nie sprawiał mu problemów, dlatego szybko zaczął się oddalać od Urzędnika, jak go już zdążył ochrzcić w głowie. Gnał na oślep przez ogród, przenikał przez drzewa i równo przycięte krzewy. Dopiero po chwili zauważył, że otoczenie wygląda inaczej. Ogród nie tonął już w mroku, choć słońce zdążyło zajść za horyzontem. Dokoła panowało delikatne lśnienie, poświata mająca swe źródło w roślinach i zwierzętach.

To życie świeciło.

Zadziwiony widokiem nie zwolnił jednak tempa ucieczki. Znalazł się za rzędem drzew, które pełniły straż za jego plecami, odgradzając od kliniki i tajemniczego człowieka, który twierdził, że ma nad nim władzę.

– Nigdy nie twierdziłem, że mam nad panem władzę – szepnął mężczyzna. Leciał obok, nieco z tyłu, w odległości około dwóch metrów. – Proszę nie uciekać, to nic nie da.

Na te słowa Alistair przyspieszył. Rozpoczął serię zwodów i manewrów mylących, w swoim mniemaniu genialnych i niemożliwych do śledzenia. Mężczyzna jednak wciąż znajdował się dwa metry od uciekiniera.

Nagle wszystko się zatrzymało. Alistair nie mógł się poruszyć, wiatr ucichł, liście drzew zamarły w pół gestu, jakby niezdecydowane, w którą stronę mają się teraz obrócić.

– Jak pan widzi, panie Payne, nie może pan uciec przede mną.

– Czego chcesz? – zawył żałośnie Alistair.

– Pomóc panu w przejściu na drugą stronę.

– Ale ja nie chcę – Alistair poczuł łzy spływające po policzku. Tak bardzo chciał zapomnieć o przeszłości. Jak mógł dalej istnieć po tym, co zrobił? Jak mógł...

To nie koniec. Czytaj ciąg dalszy:

Dalej »

Spodobało się? Będę szczęśliwy, jeśli podzielisz się w mediach:

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej Bloga o sztuce.

Kategorie: Opowiadania

Znajdziesz mnie tutaj:


Ta strona została znaleziona m. in. przez następujące frazy: poczucie winy po śmierci samobójczej, samobójcy po śmierci, decyzja o samobójstwie, jak zachowują się samobójcy, co się stanie z samobójcą po śmierci, gdzie idzie dusza samobójcy po śmierci, życie po śmierci samobójcy, gdzie trafia dusza samobójcy, piekło samobójców.