Spotkanie w autobusie

Zasmucająco-pouczające spotkanie w autobusie | Fot. João Jesus

Spotkanie w autobusie, dzięki któremu zrozumiałem coś ważnego

Komunikacja publiczna ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, z kim będzie się podróżować. Przypadkowe spotkanie w autobusie może okazać się całkiem pozytywne lub wręcz przeciwnie. Zdarza się, że trafisz na seksowną blondynkę z tatuażem motylka nad lewą piersią albo... na spoconego grubasa czytającego powieść fantasy. Spotkasz sympatyczną staruszkę albo wypacykowanego casanovę, którego perfumy odurzają tak mocno, że kręci ci się w głowie. Możliwości jest mnóstwo.

Ilekroć jadę autobusem, rozpoczynam więc rozgrywkę z nieustępliwym losem. Zwyciężę, czy przegram? Czy dzisiaj moja przejażdżka upłynie przyjemnie, czy doświadczę kolejnej tortury przyprawionej do smaku trzęsieniem pojazdu?

Autobus zatrzymuje się na przystanku. Wsiadam i zajmuję miejsce. Obok mnie siedzi nastolatek o pryszczatej aparycji, tak pospolitej, że aż mam ochotę dodać mu w wyobraźni jakiś znak szczególny, byle tylko nie wydawał się taki mdły. Kilka miejsc dalej dostrzegam kogoś znacznie ciekawszego – kobietę w czarnej skórzanej kurtce, która bawi się telefonem. Jej niebieskie paznokcie połyskują w słońcu. Całkiem zachęcający widok.

Rozsiadam się wygodniej i sięgam do plecaka po książkę. Jeden z rytuałów, które powtarzają się bardzo często. To mi się podoba. Piękny wiosenny dzień, przyjemna atmosfera i książka o fizyce kwantowej napisana w tak przystępnej formie, że nawet ja jestem w stanie zrozumieć przesłanie autora.

Mijamy skrzyżowanie. Na kolejnym przystanku do autobusu wsiada dziwnie wyglądający pasażer. Rzucam na niego okiem i przeszywa mnie nieprzyjemny dreszcz. Twarz mężczyzny jest zdeformowana. Lewy policzek opuchnięty, jakby próbował oderwać się od reszty głowy i uciec gdzie pieprz rośnie. Prawa strona twarzy również nie znajduje się na swoim miejscu. Jest wykręcona, a tkwiące w niej oko zezuje mocno w bok. Ledwo dostrzegam źrenicę.

Wracam do lektury, nie chcąc przypadkiem skrzyżować spojrzenia z tym biednym człowiekiem.

Po chwili słyszę jego głos – gładki jak stępiona piła, która nadal próbuje rozcinać deski, choć od dawna nie daje rady. Mężczyzna zaczął rozmawiać z siedzącym obok mnie nastolatkiem.

Z prowadzonego monologu wynika, że mężczyzna jest dość nachalny z charakteru. Przedstawia się jako Mariusz [1], po czym zarzuca rozmówcę gradem nic nieznaczących słów. Widać, że brakuje mu kompana do rozmów. Pewnie często zaczepia współpasażerów, by choć przez chwilę móc do kogoś otworzyć usta.

Tym razem radość Mariusza nie trwa długo. Pryszczaty nastolatek wysiada z autobusu. Wyglądając przez szybę, dostrzegam na jego twarzy grymas niesmaku zmieszany z ulgą. Wtykam nos w książkę, świadomy, że pomiędzy mną a zdeformowanym mężczyzną zostało jedno puste miejsce.

– Proszę pana – słyszę głos Mariusza i czuję delikatne puk-puk w ramię. Najwyraźniej zwraca się do mnie. Przez ułamek sekundy rozważam zignorowanie go, lecz to byłoby nieuprzejme. I prawdopodobnie nieskuteczne.

– Słucham?

– Ma pan motor?

Tego pytania się nie spodziewałem. Wzdycham w głębinach swego jestestwa, zastanawiając się, dlaczego wcześniej – zapobiegawczo – nie przesiadłem się na drugi koniec autobusu. Trzeba było być bardziej przewidywalnym.

– Nie – odpowiadam sucho, mając nadzieję na zniechęcenie rozmówcy. – Nie kręcą mnie tego typu rzeczy.

Prawdę mówiąc, darzę motocykle – a raczej motocyklistów – dużą niechęcią. Mógłbym nawet przyznać się do miętoszonej gdzieś w sercu nienawiści. Ilekroć widzę ich bezmyślne zachowania na drodze, łamanie przepisów i przepychanie się między samochodami, mam ochotę złapać za broń i powystrzelać.

– To szkoda – mówi zasmucony Mariusz. – Motory są świetne.

Nie podzielam jego opinii, ale wolę uniknąć niepotrzebnej dyskusji. Tylko głupiec wchodzi w konflikt z nieznajomym. Przecież nie wiadomo, co może mu strzelić do głowy. Lepiej zachować się uprzejmie i oddalić. Jeśli to niemożliwe – jak w moim przypadku – można wysłuchać, by pożegnać się przy pierwszej okazji. W ten sposób nikt nie zostanie urażony.

– Ja mam Yamahę – mówi rozanielonym głosem Mariusz. Zaczyna się referat okraszony strofami hymnu pochwalnego. Do moich uszu docierają najważniejsze parametry techniczne jednośladu, jego osiągi i cała masa ochów i achów. Przyznaję, że nie jestem w stanie powtórzyć żadnej z tych rzeczy. Równie dobrze mógłbym otrzymać wykład na temat historii wojen peloponeskich lub cyklu rozwojowego stonki ziemniaczanej. Nie zapamiętałbym nic prócz własnego znudzenia.

– Niestety już nie mogę jeździć – kontynuuje mężczyzna, nagle uderzając w smutniejsze tony. Nie zraził go brak entuzjazmu w mojej strony. – Miałem wypadek. Jechałem ponad 140 kilometrów na godzinę i nie zdążyłem wyhamować. To była trochę moja wina, bo jechałem za szybko, ale sprawcą wypadku był ktoś inny. Doszło do zderzenia na drodze, a ja wjechałem w rozwalony samochód. Może gdybym jechał wolniej, zdążyłbym skręcić i ominąć kraksę.

Na chwilę zawiesza głos, wyraźnie podłamany swoim losem. Przyznaję, że robi mi się żal Mariusza. Jego zdeformowana twarz zapewne jest rezultatem wspomnianego wypadku. To tylko moje domysły, gdyż brak mi odwagi, by zapytać go o tę kwestię.

Z jednej strony, sam jest sobie winien. Nikt nie kazał mu gnać przed siebie, jakby go diabeł gonił. Z drugiej jednak strony – nie on spowodował wypadek. Jak odnieść się do takiej sytuacji? Choć nie cierpię motocyklistów, trudno nie poczuć współczucia.

Mariusz ciągnie opowieść. Skrupulatnie opisuje swój pobyt w szpitalu, przebyte operacje (było ich kilka) i niemiłosiernie długą rehabilitację. Każdy kolejny szczegół tej historii utwierdza mnie coraz bardziej w przekonaniu, jak niebezpiecznym wynalazkiem jest motocykl. Szczególnie w rękach człowieka, który nie zastanawia się nad ryzykiem.

Przeżycia Mariusza są wstrząsające i przykro mi, że doświadczył tak okropnych rzeczy. Nie wiem, jak zareagować, by ulżyć mu w cierpieniu. Choć to nie jest moja sprawa, nie umiem być obojętny na los człowieka, który stracił największą pasję w życiu.

– Najważniejsze, że żyjesz. – Już w momencie wypowiadania tych słów uznaję je za bezsensowne. – Pozostało tylko korzystać z życia, póki możesz. Przynajmniej na tyle, na ile jesteś w stanie.

Wmawiam okaleczonemu facetowi, by cieszył się życiem? Może i motocykliści są głupi, ale ja wcale nie jestem lepszy. Ganię się w duchu, bo cóż mam zrobić, skoro nie potrafię powiedzieć czegoś mądrego w tak delikatnej chwili.

O dziwo, to jedno oko Mariusza, które patrzy prosto na mnie, rozjaśnia się w blasku otuchy. Mam wrażenie, że oto oboje doświadczamy ważnego momentu. Swego rodzaju miniaturowego oświecenia. Kąciki ust mężczyzny lekko unoszą się ku górze, a ja już wiem, że życie jest o wiele bardziej skomplikowane, niż jestem w stanie pojąć.

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę o różnych rzeczach, po czym wysiadam na swoim przystanku. Autobus rusza i po raz ostatni widzę wynaturzoną twarz Mariusza. Uśmiecha się do mnie na pożegnanie.

Idę w swoją stronę i zaczynam rozmyślać nad dzisiejszym spotkaniem. Coś, co początkowo wydawało mi się nieprzyjemne, okazało się bardzo znaczącym przeżyciem. To szczegół, że nie cierpię motocyklistów. Przecież to też ludzie. Tak samo kochają i cierpią. Nie inaczej niż ja. Teraz to wiem i – co ważniejsze – rozumiem.

Choć ich maszyny warczą i plują mechanicznym wrzaskiem na wszystkie strony, niszcząc tym samym spokój innym ludziom, oni również mają prawo do swoich pasji. Tak. To jest denerwujące, ale też stanowi potwierdzenie wolności. Nawet za cenę zdrowia czy życia. Dlatego nie mogę się złościć. Powinienem współczuć. Za każdym motocyklem może bowiem kryć się tragedia. W przeszłości albo dopiero w przyszłości.

Wkładam więc do kieszeni niechęć i odrzucenie. Tak do motocyklistów, jak i wszelkich niepokojących typów zaczepiających mnie w komunikacji publicznej. Nie będę nikogo unikał. Nie będę udawał, że nie dostrzegam – nawet tych, którzy wyglądają nieprzyjemnie, pachną nagannie i wysławiają się prymitywnie.

Mogą przecież zainspirować mnie do bezcennych przemyśleń, jak dzisiaj Mariusz. Potrafią nauczyć bardzo dużo. Bo dobrym nauczycielem może okazać się nawet głupiec, który nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo brakuje mu rozsądku.


[1] Imię zostało zmienione, by nie naruszać prawa o ochronie danych osobowych.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej bloga o sztuce.

Autor: Wojciech Zieliński

Wojciech ZielińskiSpędzam sporo czasu na czytaniu o filozofii i psychologii, choć w rzeczywistości po prostu szukam pretekstu, żeby uniknąć zmywania kubków po kawie.

Zawsze chciałem pisać o rzeczach poruszających mnie osobiście. Największą frajdę mam wtedy, gdy mogę zgłębić jakiś fascynujący temat. Zwłaszcza że trzeba się nieźle napracować, by dojść do czegoś sensownego. A kiedy już dochodzę (tylko bez skojarzeń), chętnie dzielę się tym w Internecie. Z nadzieją, że komuś moje słowa pomogą...

Ta strona została znaleziona m. in. przez następujące frazy: spotkanie w autobusie, komunikacja publiczna, spotkali się w autobusie, mężczyzna z autobusu, spotkanie w komunikacji publicznej, podróż w autobusie, spotkałem go w autobusie.