W chwilach smutku i radości światło tatuuje naszą skórę smugami cienia. Nie zważa przy tym na aktualny stan konta w banku, zaległe rachunki czy nieoddane na czas książki z biblioteki.
Szmer otchłani przemyka gdzieś pomiędzy sprawami codziennego życia, które z kolei toną w odmętach absurdu i zostają zapomniane, zanim zdążą przeminąć.
Miejski mędrzec medytujący każdego dnia przed kościołem powiedział mi w tajemnicy, że wszyscy jesteśmy wolni w swych dążeniach – tak długo, póki nie zapomnimy o śmierci. Nasze ciała są kawałkami zagubionej materii i w końcu nadejdzie czas, gdy będzie trzeba je porzucić. Zapomnieć o nich. Bez wahania pomknąć w bezkresną ciemność.
Umieram i żyję – powiedział mędrzec – jak gwiazdy i planety. Istnieję jak wieczność, nie istnieję jak nicość.
Seria: Epidemia nielegalnych myśli
Gatunek: poemat prozą
Spodobało się? Będę szczęśliwy, jeśli podzielisz się w mediach:
Poznaj szczegóły Psychoeksperymentu.