Wredny profesor

Poznaj wrednego człowieka | Fot. Abaren

Wredny profesor

Zdarzyło mi się razu pewnego poznać profesora niezwykle wrednego. Człowiek był to małej duszy; stękał, krzyczał, by cały świat poruszyć. A teraz przestanę już pisać wierszem, bo opowieść ta jest zasmucająca wielce. Nie wypada tutaj poetyzować.

Prawdopodobnie i tak będziesz mnie, Czytelniku, przeklinał po przeczytaniu tej historii. Przedstawię ją jednak pomimo niebezpieczeństwa, bo zbyt mnie wkurzają ludzie pokroju profesora Zenona. Nazwisko przemilczę. Nie chcę trafić przed sąd za obrazę jego jaśniepańskiego majestatu.

Jaki problem jest z profesorem? Otóż – wydawałoby się – prosty: jest on bezczelnym i zadufanym w sobie gnojkiem. Uważa, że wszystko mu się należy od świata. W dodatku bez skrupułów rozgłasza swoje przekonania wszem i wobec. Ilekroć czegoś chce, z ust jego padają żądania.

Zbliża się do kogoś i wydaje polecenia, jakby był szejkiem jakimś, a przynajmniej królem czy innym papieżem.

Na tym kończy się prostota problemu. Zaczynają się przysłowiowe schody. Otóż okazuje się, że profesor Zenon choruje na jakąś chorobę, której nazwy nie pamiętam. Jest osobą niepełnosprawną i jeździ na wózku inwalidzkim.

Teraz już wiesz, Czytelniku, dlaczego nikt nie powie profesorowi w twarz złego słowa. To nie dlatego, że należy on do tzw. inteligencji. Nie dlatego, że silną ma pozycję zawodową na Uniwersytecie [nazwę cenzuruję dla własnej wygody]. Och, i bynajmniej nie dlatego, że profesor jest powszechnie szanowanym człowiekiem.

Tak naprawdę wszyscy współpracownicy, studenci, znajomi, rodzina, a być może i sama żona – serdecznie nie cierpią profesora. Nie powiedzą mu jednak w oczy, co myślą. Przecież jest niepełnosprawny.

Wszystko, czego żąda, należy mu się zatem niejako z mocy prawa. Boskiego czy też ludzkiego – nie mam pojęcia. Nie będę wnikał w tak zawiłe sprawy. Profesor Zenon w to wierzy i z chęcią nawraca wszystkich napotkanych biedaków.

I oto nadszedł dzień, kiedy to na mnie wypadło. Zjawiłem się w dziekanacie, by załatwić kilka spraw – osobistych, więc nie rozpiszę się na ten temat. Grunt, że rozmawiam sobie z przemiłą panią Zosią, aż tu nagle drzwi otwierają się z taką gwałtownością, iż omal z futryny nie wyskakują.

Profesor Zenon wtacza się z łoskotem i skrzypieniem kół swojego wózka i głośno krzyczy, że się... zesrał [jego własne słowa]. A chodziło o to, że potrzebuje pomocy przy doprowadzeniu do porządku swojej strefy... ekhem, wiadomo.

Facet najzwyczajniej popuścił w majtki, co samo w sobie nie jest bynajmniej tematem do żartów. Wszak to człowiek niepełnosprawny. Należy mu współczuć i pomóc w miarę możliwości.

Tak też pewnie uczyniłby każdy przyzwoity obywatel – łącznie ze mną – lecz profesor tak bezczelnie domaga się obsłużenia, że krzesać może raczej niechęć niż iskrę samarytańskich odruchów.

Podjeżdża wprost do mnie. Tak, do osoby postronnej, która nie pracuje na uczelni. Tak, do osoby bywającej tutaj ledwie od czasu do czasu. Tak, do mnie – porządnego obywatela, codziennie zbierającego odchody swojego psa na spacerze (bez szemrania czy zniesmaczenia).

I warczy na mnie ten wredny niepełnosprawny człowiek, jakbym sam mu chorobę wcisnął potajemnie. Rzuca w moim kierunku jakieś żądania, abym go obmył czym prędzej. Czyżbym był  lokajem tego pana, nie wiedząc o tym nawet?

Nie ma innego wyjścia. Moja duszyczka zaczyna gotować się w złości. Brwi zderzają się ze sobą w srogim geście dezaprobaty. Zimnym tonem mówię:

– Ani mi się śni panu pomagać – co za szczęście, że w tym miejscu stawiam kropkę. Jeszcze kilka nieprzyjemnych słów kołata mi się pod czaszką. Ale przecież nie wypada obrażać nawet tak nieprzyjemnego człowieka. Przecież jest niepełnosprawny.

A on? Jak się wścieka. Jak się zaczyna ślinić i pluć na moją ulubioną koszulę. Tymczasem pani Zosia – cud kobieta – wstaje, by pomóc biedaczynie. Lecz oto – rzecz niemożebna – powstrzymuję ją gestem.

– Chwileczkę – mówię, teatralnie demonstrując zdziwienie – naprawdę chce pani pomóc temu bezczelnemu facetowi?

– Ależ – w głosie kobiety słychać niepewność – oczywiście. Chętnie pomogę.

Być może, Czytelniku, uznasz mnie za drania. Przecież niepełnosprawnym trzeba pomagać. Zgadzam się. Ale choroba nie usprawiedliwia chamskiego zachowania. Na coś takiego nie może być przyzwolenia. W przeciwnym razie zamienimy się w bydlęta stłamszone polityczną poprawnością i  stracimy najmniejszą nawet chęć obrony własnej godności.

To straszne, ale ja się na to nie zgadzam. Nie będzie na mnie krzyczał jakiś zadufany w sobie profesorek, który uważa się za pępek świata.

Wygarniam więc Zenkowi – tak się do niego zwracam, by zaakcentować naszą równość – wygarniam brak kultury, dobrego wychowania, nieumiejętność poprawnego współżycia społecznego i parę innych tego typu ułomności.

Bo niepełnosprawnym można być na wiele sposobów. Lecz żaden z nich nie wyklucza bycia przyzwoitym człowiekiem. Niepełnosprawność nie zwalnia z bycia kulturalnym.

Pani Zosia, pobladła i roztrzęsiona, wyprowadza wydzierającego się na mnie Zenka z dziekanatu. Pomoże mu, ponieważ jest dobrą kobietą. W przeciwieństwie do starego profesora, który pomimo choroby nie zasłużył sobie na żaden akt dobroci.

Nie wiem, czy mój wywód dotarł do niepełnosprawnego mężczyzny. Czy zrozumiał, jak nagannie się zachowuje. Prawdopodobnie przeklina mnie i uważa siebie za ofiarę tego – jak mu tam – szatana z dziekanatu, niebaczącego na żadną chorobę.

No cóż, nie będę patrzył na kogoś przez palce tylko z powodu jego choroby. To taki sam człowiek jak inni.

Przypomina mi się stara maksyma, złota reguła etyczna, która jest doskonałym podsumowaniem powyższej opowieści. Brzmi ona: traktuj innych tak, jak ty byś chciał być traktowany. Czyż to nie wspaniała zasada? Jedna z moich ulubionych.

Zatem profesorze, dzisiaj ty czegoś się nauczyłeś. Czy lekcję przyswoiłeś, to twoja sprawa.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej bloga o sztuce.

Autor: Wojciech Zieliński

Wojciech ZielińskiSpędzam sporo czasu na czytaniu o filozofii i psychologii, choć w rzeczywistości po prostu szukam pretekstu, żeby uniknąć zmywania kubków po kawie.

Zawsze chciałem pisać o rzeczach poruszających mnie osobiście. Największą frajdę mam wtedy, gdy mogę zgłębić jakiś fascynujący temat. Zwłaszcza że trzeba się nieźle napracować, by dojść do czegoś sensownego. A kiedy już dochodzę (tylko bez skojarzeń), chętnie dzielę się tym w Internecie. Z nadzieją, że komuś moje słowa pomogą...

Ta strona została znaleziona m. in. przez następujące frazy: niepełnosprawny profesor, problem z wykładowcą, niepełnosprawny profesor fizyki, wredny człowiek, wredna osoba to jaka.