Czy życie po śmierci istnieje? Albert już wie, co jest naprawdę ważne

Życie po śmierci
Życie po śmierci | Fot. Ron Lach

Gdybyśmy mogli się dowiedzieć, czy życie po śmierci istnieje, wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. A z pewnością mniej przerażające. Chyba każdy jest ciekawy, co się stanie, kiedy jego duch wyjdzie poza ciało i… no właśnie, co takiego zrobi?

Wielu ludzi sceptycznie podchodzi do samej tylko idei kontynuowania egzystencji po śmierci. Inni – przeciwnie, całe dnie spędzają na rozmyślaniach o zaświatach, bogach i przeróżnych bytach duchowych, które mają być gwarantem wiecznej szczęśliwości.

Pytanie o życie po śmierci

Albert nie różnił się pod tym względem od przeciętnego człowieka. Również pragnął się dowiedzieć, co się dzieje po śmierci. Pochował swojego ojca, będąc jeszcze uczniem szkoły podstawowej, i od tej pory pytania dotyczące zaświatów nie dawały mu spokoju.

Niestety rodzina i przyjaciele nie potrafili zaspokoić jego ciekawości ani rozproszyć obaw. Trzeba było bardziej radykalnego działania.

Posłano więc Alberta na rozmowę z miejscowym proboszczem. Był to człowiek otwarty i prawie zawsze uśmiechnięty. Młodzieniec nie miał więc żadnych oporów, żeby zwierzyć się ze swoich wątpliwości dotyczących życia po śmierci.

Rozmowa była długa. Bardzo długa. Ale za to owocna, ponieważ chłopiec przestał się bać. Zaczął czuć w zamian coś innego. Gdzieś w głębi swojego kruchego ciałka poczuł ruch. Wijące się niczym potężny wąż pragnienie poznania całej prawdy. Wędrowało ku górze. Dotknęło serca, a potem umysłu.

Albert zaczął studiować Biblię i wszystkie religijne książki, jakie wpadły mu w ręce. Często odwiedzał proboszcza i zadawał kolejne pytania. Z czasem jego wiedza była naprawdę imponująca.

Kiedy nadszedł czas, żeby zdecydować się na kierunek studiów, wybór Alberta padł na seminarium. Chłopak postanowił zostać księdzem. Uznał, że nie tylko będzie mógł poświęcić całe życie na studiowanie duchowości, ale przy okazji pomoże wielu ludziom w ich własnych poszukiwaniach.

Młodzieniec szybko przyswajał kolejne informacje. Nauka pochłaniała go bez reszty. Nic więc dziwnego, że okazał się najzdolniejszy na swoim roku. Edukację ukończył z wyróżnieniem, a jego dotychczasowi nauczyciele wróżyli mu świetlaną przyszłość.

Tak właśnie się stało. Ojciec Albert zaskarbiał sobie sympatię wszystkich napotykanych ludzi. Jego duchowa kariera rozwijała się niezwykle dynamicznie. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że Albert okazał się jednym z najlepszych księży w kraju.

Wciąż jednak czuł niedosyt w kwestii tematu, jakim jest życie po śmierci. Wieloletnie studia i rozważania, długie godziny spędzone na medytacji i modlitwie, nie pomogły wyzbyć się wszystkich wątpliwości.

Szukanie odpowiedzi

Albert postanowił poświęcić się jeszcze większej idei niż samo nauczanie wiernych o Bogu. Było to wprawdzie zadanie szlachetne, ale on potrzebował czegoś, co mocniej rozpali jego ducha.

Dowiedziawszy się o przygotowywanej właśnie misji do Afryki, bez wahania zgłosił swoją kandydaturę. Mimo niebezpieczeństw, jakie z pewnością go czekały, miał zamiar poświęcić się pomaganiu potrzebującym. Tutaj chodziło bowiem o coś więcej niż słuchanie spowiedzi czy udzielanie sakramentów. W odległym kraju ważyło się życie wielu ludzi. Albert nie mógł i nie chciał spędzać swojego czasu w wygodnej plebanii.

Co ciekawe, wyjazd okazał się doskonałą okazją do zgłębiania duchowości. Odmienna kultura niosła ze sobą zupełnie nowe spojrzenie na świat. Co prawda Albert znał już wcześniej inne wierzenia, lecz była to wiedza akademicka. Nigdy wcześniej nie poznał osobiście ludzi o odmiennych poglądach religijnych.

To było niesamowite, choć wymagające doświadczenie. Albert każdego dnia szukał wspólnej nici porozumienia i sporo się przy tym uczył. Lecz wiedza ma to do siebie, że zmienia człowieka. W obliczu pewnych informacji należy zrezygnować z dotychczasowych przekonań, jeśli okazują się oparte na błędnych przesłankach.

Właśnie tak stało się z Albertem. Po kilku latach ciężkiej pracy misyjnej doszedł do wniosku, że nie może dłużej być księdzem. Jego własna religia wydawała się ułomna, jakby wybrakowana. Odpowiedzi na temat życia po śmierci, jakich udzielała, przestały być wystarczające.

Albert porzucił stan duchowny. Zaczął wędrować po świecie. Początkowo zwiedzał Afrykę, później zagłębił się w kulturę i filozofię Dalekiego Wschodu. Odwiedzał kolejne klasztory, pustelnie i inne miejsca kultu. Szukał nauczycieli duchowych – mędrców, którzy mogliby rzucić nieco więcej światła na interesujące go tematy.

Słuchał każdego, chcąc dobrze poznać wszelkie idee dotyczące natury wszechświata, życia i śmierci. Zawsze jednak szedł dalej, nigdzie nie zagrzewając miejsca na stałe. Żaden nauczyciel nie potrafił przekazać wiedzy, która okazałaby się uniwersalną i pełną. Ciągle czegoś Albertowi brakowało.

Brakujący kawałek układanki

W swoich podróżach Albert poznał wielu ludzi. Część z nich pozostawała w jego towarzystwie zaledwie dzień lub dwa. Byli też tacy, którzy towarzyszyli mu dłużej. Tydzień, miesiąc, rok. Pewnego dnia Albert poznał też kogoś, kto został z nim na całe życie. Była to Mariko, japonka poznana w Kioto.

Nie zaskoczę nikogo, pisząc, że ta dwójka zakochała się w sobie. Miłość była tak silna, że Albert zaprzestał dalszych podróży. Ożenił się i zamieszkał z ukochaną w małej wiosce, z dala od wielkich japońskich aglomeracji.

Małżonkowie przeżyli razem wiele lat – w szczęściu i harmonii. Albert rozkoszował się radością płynącą z miłości. Sprawy duchowe nadal były dla niego ważne, ale nie rozpalały serca tak mocno jak kiedyś. Miał zbyt wiele rzeczy do zrobienia.

Pracował w miejscowym sklepie wielobranżowym. Wychował trójkę dzieci i nie był pewien, które napawało go większą dumą – tak były niesamowite. Albert miał przyjaciół, z którymi chodził na ryby. Grywał w szachy z miejscowym mnichem buddyjskim i potrafił godzinami rozprawiać o pięknie okolicznej przyrody.

Niestety wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Nie inaczej było z życiem Alberta. Jego włosy posiwiały, a ciało przygarbiło się pod ciężarem lat. Czas jego odejścia się zbliżał.

Albert nie był smutny, ponieważ miał za sobą naprawdę szczęśliwe lata. Gdzieś w zakamarkach duszy zdawał sobie sprawę z tego, że najważniejsze jest obecne życie. To, co stanie się po śmierci, nic nie znaczy. Tym bardziej że nikt nie jest w stanie odkryć tajemnicy życia pozagrobowego. Przynajmniej dopóki żyje.

Żadna religia nie zna prawdy – może posiadać jej maleńkie ziarenka, ale nic więcej. Żadna nauka nie była dotąd w stanie udowodnić niczego, co można by uznać ze stuprocentową pewnością. Nikt nie ma dowodów. Tylko poszlaki, domysły i pobożne życzenia.

Większość wyobrażeń o życiu po śmierci nie różni się niczym od bajek opowiadanych dziecku, gdy zdechnie jego piesek. Rodzice mówią w takiej chwili o pięknej farmie, na którą pies wyjechał i może tam biegać do woli oraz jeść, ile tylko zdoła.

Tak to wygląda. Ludzie opowiadają sobie pokrzepiające historyjki, by ukoić lęki. Lecz nikt nie zna prawdy.

Albertowi to nie przeszkadzało. Nie płakał, że jego życie zbliża się do końca. Nie bał się, ponieważ wiedział, że cokolwiek wydarzy się po śmierci – będzie dokładnie tak, jak być powinno. Czy spotka Boga, czy przywita go nicość – to bez znaczenia.

Jeśli bowiem po śmierci niczego nie ma – nie będzie też Alberta, który mógłby się smucić tym… że przestał istnieć. Skoro go nie będzie, nie ma się czym martwić.

Jeśli natomiast istnieje jakaś forma życia pozagrobowego – wystarczy dobrze spędzić czas na Ziemi. Postępować najlepiej, jak to tylko możliwe. Pracować nad sobą i pomagać innym w tejże pracy. A po opuszczeniu ciała wszystko będzie w porządku. Nie ma się czym martwić.

Albert wiedział więc, że nie ma powodów do niepokoju. Skoro dobrze wykorzystał swoje dni, nie ma czego żałować. Ostatecznie, wszystko zaczyna się i kończy na ziemskim żywocie.

Po cóż więc drżeć na myśl o śmierci? Albert wolał przytulić się wieczorem do żony i zasnąć w jej objęciach.

A jeśli pewnego dnia się już nie obudzi…